słowa kluczowe: evidence based management, pryncypia, manifest
nie jestem entuzjastą podejścia evidence-based. nigdy nie byłem.
w zawodowej praktyce podejście oparte o dowody, jak brzmi polski odpowiednik evidence-based, jest żmudne, powtarzalne i mało sexi.
no i pracochłonne jest, co w praktyce oznacza, że na efekty trzeba poczekać. cierpliwie.
żmudne, powtarzalne, pracochłonne i jeszcze na efekty trzeba poczekać. do tego jeszcze cierpliwie.
trudno być entuzjastą przy takich parametrach.
pomimo tego, korzystam, kiedy tylko mogę z evidence-based, choć nie zawsze tak było.
kiedyś nie korzystałem ze sposobów postępowania jakie podpowiada podejście oparte na dowodach. zresztą nawet nie przepadam za tą nazwą. bo ta nazwa jakoś według mnie wykoślawia znaczenie. sprowadza całą dyskusję, do owych dowodów:
- masz dowód?
- jakie są na to dowody?
a przecież to nie tylko o to w tym chodzi. Ale dobra, to na inny artykuł.
tak więc, kiedyś było inaczej. kiedyś rozkoszowałem się stanem przyjemnej ignorancji z jakże bliskim, idącym nomen omen w parze, równoczesnym poczuciem bycia ekspertem. nie pora i czas opowiadać teraz przydługie historie mojej zawodowej ścieżki, ale jedno muszę powiedzieć.
straciłem mnóstwo czasu.
dlaczego?
bo nie chciało mi się, [a na samym początku nawet nie wiedziałem, że można], otóż nie chciało mi się zadać kilku pytań, które dziś należą do kanonu moich ulubionych:
skąd to wiem, co twierdzę, że wiem? (skąd wiem, że wiem?)
kim są ci którzy twierdzą, że wiedzą?
skąd pochodzi ich wiedza?
czy to jest w ogóle problem?
skąd wiemy, że to jest problem?
czy ktoś tak zrobił w sytuacji jak nasza?
czy to rozwiązanie uwzględnia nasz kontekst?
teraz wiem, że dzięki zadaniu choćby tych pytań, zatrzymuje machinę myślenia potocznego,
myślenia nawykowego,
myślenia podyktowanego modami, trendami i innymi „nie mamy na to czasu, tu jest biznes”.
wkładam ten kij w szprychy i z lubością, ale wciąż bez bycia entuzjastą, mozolnie wypracowuję odpowiedzi. nie sam. z Klientem. bo teraz te pytania zadaje Klientom. w funkcji czasu. tak, czasu. ten kij w szprychach daje nam czas. alternatywny czas jakiego nie tracimy wspólnie z Klientem na rozwiązania pochopne, powierzchowne, „bo tak robiliśmy zawsze”, „bo tak robi się w branży”, „bo tak robił Gates, Jobs, Sinek, Robbins czy inny Bruce Lee biznesu*”.
taką scenę namaluję. autentyk.
biuro. zebranie. podekscytowany szef peroruje do grupy pracowników: stanęliśmy przed murem, twardym murem, trzeba go skruszyć, rozwalić, zmiażdżyć i iść dalej. ten mur nie może stanąć na drodze naszej ekspansji.
– a ty Mariusz co byś zrobił? – pada jedno z tych pytań rozgorączkowanego szefa, do pracownika „tuż obok”, takiego wiecie „pod ręką”. i wiecie też, że wtedy można się poczuć wyrwanym do odpowiedzi jak nie przymierzając pierdak z pierwszych klas podstawówki, przepytywany przez nauczyciela despotę.
– a ty Mariusz - powtórzył Szef, jakby musiał powtórzyć, bo przecież czeka na szybkie rozwiązania, a od pierwszej wersji pytania minęło już całe cztery sekundy – a ty Mariusz, co byś zrobił? co byś zrobił z tym murem?
- no ja bym, przed waleniem, kruszeniem i rozwalaniem, to usiadł i się zastanowił. tak, Szefie. usiadłbym i w spokoju się zastanowił.
dopiero potem działał.
widok twarzy szefa? – bezcenny
to ja chcę być jak Mariusz.
wracając do entuzjasty. nie jestem nim. nigdy też nie będę takim entuzjastą evidence-based. powiem więcej. nie chce nim być. to nie przystoi. to nieeleganckie.
wolę ważyć. przyglądać się i ważyć. powoli, acz sumiennie. krok za krokiem sprawdzać, czyli ważyć właśnie, swój poziom pewności. na ile jestem pewien, że to co robię, co wybieram i co ostatecznie rekomenduje swoim biznesowym partnerom, jest bliskie prawdy.
jakiej prawdy spytacie?
to odpowiem tak:
co jest bardziej prawdopodobne, że będzie lepszym narzędziem [w tym przypadku testem] do opisania ludzkiej osobowości.
A:
- wykoncypowane opisy typów (archetypów) na podstawie obserwacji kilkunastu pacjentów. (to ważne, że pacjentów, a nie na przykład innych ludzi, tzn. nie pacjentów);
- powstałe w czasach, w których metodologia badań psychologicznych raczkowała, co samo w sobie nie jeszcze kłopotem. kłopotem jest już, jednak fakt, że owe wykoncypowane „teorie” oparte o obserwacje nie zostały potwierdzone, gdy można było już to zrobić;
- opracowane i rozwinięte przez osoby, które ani nie były wykształcone w psychologii, ani w psychometrii;
- zawierające sporo błędów metodologicznych, co ponownie samo w sobie nie jest jeszcze kłopotem, kłopotem jest, że po dziś dzień tych błędów nie skorygowano;
- większość danych „potwierdzających” skuteczność narzędzia jest dostarczana przez komercyjnego właściciela narzędzia.
czy
B:
- wypracowane przez konsensus naukowy, ponad trzydziestu lat badań, psychologów z wielu ośrodków badawczych;
- przetestowane kulturowo i posiadające tak zwaną adaptację kulturową;
- spełniające wszystkie normy testu psychometrycznego, czyli właśnie wystandaryzowanego;
- i w tajemnicy dodam, uczą o tym na uniwersytetach. o tym, czyli o osobowości i jak ją badać i mierzyć, między innymi takim testem NEO-PI-R.
to ja się przyglądam.
czytam.
w spokoju. z namysłem. rozważam.
i wybieram B.
czy jestem na 100% pewny?
nie.
ale na skali pewności jestem dużo bliżej B niż A.
i tyle. aż tyle.
zatem nie jestem entuzjastą.
powiedzmy, że bliżej mi do pragmatyka.
ale najbliżej mi do Mariusza.
*w moich czasach dzieciństwa każdy chciał być jak Bruce Lee, no chyba, że akurat był Janosikiem czy Jankiem co psa Szarika miał.
Comments